Chcę Wam opowiedzieć o tym,że jest sposób na samodzielne pokonanie być może większości naszych twardzinkowych dolegliwości bólowych.Odkryłam to,kiedy po raz pierwszy w życiu SAMA poradziłam sobie z narastającym bólem korzonków.Znamy to niestety prawie wszyscy.Ja,ponieważ bardzo boję się zastrzyków ( z wit.B12 szczególnie) do lekarza nigdy z tym problemem nie poszłam.W zeszłym roku z trudem zakładałam skarpetki przez 1,5 mies.
Ze dwa tyg. temu zaczęło się to samo.Wtedy spotkałam znajomą starszą panią,Zosię.Opowiedziała mi,jak to ostatnio w ciągu jednego wieczora wyleczyła ją sąsiadka z takiego bólu krzyża,że o żadnym schylaniu nie było mowy,ani o spaniu oczywiście.Otóż zaczęła energicznie ugniatać jej krzyż tak wysoko,jak sięgał ból.Zosia przez cały czas darła japę tak,że pewnie na ulicy było słychać.Sąsiadka dała spokój dopiero wtedy,jak Zosia przestała się drzeć.A przestała,bo ból ustąpił! Niech panią mąż też tak wymasuje-poradziła na koniec.
Nie bardzo w to uwierzyłam.Skrzywiona dokuśtykałam do domu.No fajnie,tylko mąż ma łapska jak od łopaty.Nie dość,że nerki odbije,to jeszcze kręgosłup uszkodzi.Siadłam więc wieczorem na fotelu i przez 20 min uciskałam i ugniatałam sobie wszystkie bolące miejsca na krzyżu,aż pod łopatki. Ale nie sadełko,tylko mięśnie.Dłużej nie dałam rady,bo ręce mnie rozbolały-w końcu nie jest to najwygodniejsze zajęcie.Ból zrobił się jakby mniejszy,ale nie byłam pewna.Połknęłam więc na noc 2 Apapy w tym jeden z jakimś środkiem nasennym (tak jak poprzedniej nocy) i pomyślałam:wola boska i skrzypce,najwyżej bedzie to następna przemęczona noc.
W nocy tylko dwa razy obudził mnie ból,ale był znacznie mniejszy i prawie zaraz zasypiałam.Cuda jakieś,czy co-pomyślałam.Nigdy wcześniej tak nie było.
Następnego dnia masaż powtórzyłam dwukrotnie,spać położyłam się bez prochów,noc z lekkim bólem,ale przespana.Trzeciego dnia powtórka z rozrywki i mogłam zapomnieć o korzonkach.
Zdziwiona zaczęłam szukać wyjaśnienia.I tak trafiłam na szereg artykułów o powięziach.Tytuł postu ściągnęłam z jednego z nich.Tu wklejam tylko wstęp z wyjaśnieniem,co to takiego te powięzie:
"Powięzie są cienkimi błonami o budowie włóknistej, o wzdłużnym przebiegu włókien (wzdłuż ciała). Najłatwiej obejrzeć je na..mięsie, które kupuje się w sklepie. Pokryte jest białą błoną, trudną do odcięcia, czyli niezwykle wytrzymałą. Ta wytrzymałość powiązuje narządy w sposób bezkompromisowy, na tyle mocno, by ciało uzyskało wewnętrzną stabilność "konstrukcyjną", że tak to ujmę. Wszystkie powięzie zachodzą na siebie, tzn. łączą sie ze sobą strukturalnie, wyrastają jakby z siebie i wrastają w sąsiednie. Dzięki temu ciało zachowuje zwartość, stabilność. Powięzie "porozumiewają się" ze sobą w dwojaki sposób: napięciem, które przenoszą na siebie wzajemnie oraz elektrycznie, przesyłając po sobie informację elektryczną właśnie. Dzięki tym cechom wszelkie informacje dotyczące stanu ciała w jednym miejscu są rozsyłane po całym ciele za pomocą sieci powięziowej i odbierane przez najbardziej odległe miejsca. Przykładem tego jest choćby wpływ naprężenia rejonu podpotylicznego na stan napięcia miednicy. I odwrotnie. Naprężenia w rejonie bioder przenoszone są najczęściej w kierunku kolan, stóp ale i twarzy, stawów żuchwy. Naprężenia w rejonie łopatki daje reakcje w obrębie ramienia, łokcia i samych rąk."
W ten sam sposób,czyli poprzez właściwy masaż można sobie poradzić z wieloma naszymi twardzinkowymi bólami mięśniowymi i kostno-stawowymi.
W następnych dwóch postach skopiuję Wam artykuł niemieckich badaczy o najnowszych odkryciach w tej dziedzinie. Na raz byłoby zbyt dużo do czytania.
Jeśli przekonam chociaż jedną twardzinkę,żeby spróbowała pomóc sobie masażami powięzi,będę się bardzo cieszyć.I niekoniecznie samodzielnie.Podobno są już tacy fizjoterapeuci,którzy to robią bardzo dobrze.